-
Każdy ma jakiegoś bzika…
Jedne są bardziej szkodliwe, inne mniej. Związane z różnymi sferami zainteresowań człowieka. Sprawiają bądź to przyjemność zbzikowanemu, bądź temuż osobnikowi i jego otoczeniu. No i są też takie, które do przyjemnych nie należą – i tymi się zajmować nie zamierzam. Ten mój nieszkodliwy, acz zupełnie przyjemny bzik to zbieranie i słuchanie koncertów fortepianowych Fryderyka Chopina. Ogólnie rzecz biorąc obu (no fakt, dużo to ich nie ma) bez wyjątku. Kiedyś rzekłbym, że ze wskazaniem na koncert e-moll (który dziś jest koncertem nr 1, choć w sumie napisany został jako drugi, no ale co tam), jednak po namyśle stwierdzam, że oba kocham jak swoje dwa koty. Na szczęście zwykle koncerty te są…
-
Inny świat…
Sporo było ostatnio nowego jazzu w Klasycznej Niedzieli. Zrobiliśmy wyjątek co prawda na wstawkę o diabelskim interwale, a nawet zobrazowaliśmy go utworem średniowiecznego kompozytora Guillaume de Machaut, ale fakt, to fakt – jazz tu ostatnio króluje. I słusznie całkiem, bo z dobrą muzyką jest jak z dobrą kawą – nigdy jej za wiele. Nie inaczej będzie tym razem. Ale, żeby znaleźć wspólny mianownik pomiędzy klasyką, jazzem a współczesnością, sięgniemy do płytoteki (całkiem bogatej) zapomnianej już dziś Artystki. Zapomnianej, bo gdy nagrywała wcale nie miała lekko. Ale… zanim lekko o Jej historii , posłuchajmy muzyki. Jedno z niewieleu nagrań wideo. Wymowne po wielokroć… Ten kawałek, Why Did You Leave Me, to…
-
Diabolus in musica czyli strzeż się słuchaczu…
Oczywiście możliwe jest, że Piekło, w znaczeniu w jakim większość nas myśli – wymyśliliśmy sobie sami. A dokładniej stało się to tak, jak swego czasu w słynnym kawale („… zmarła dusza trafia do piekła, i widzi, że we wszystkich salach wygląda ono inaczej, niż myślała, że tam będzie. Jedni lokatorzy Piekła bawią się, inni piją, jeszcze inni ucztuj i śpiewają – we wszystkich salach radość i zabawa. Poza jedną: w tej ostatniej dusze jęczą, polewają się smołą, obdzierają się ze „skóry” – słowem – zupełne zaprzeczenie wcześniej odwiedzanych pokoi. Pyta więc ów umarlak napotkanego „Diabła” – dlaczego te wszystkie odwiedzone przezeń wcześniej dusze bawią się i cieszą, jak nigdy. Diabeł…
-
Jesieniarsko na maxa…
Powinienem pisać relację z wyprawy rowerowej na Morawy (no, tak gwoli ścisłości to na Morawskie Szlaki Winne) ale jakoś mnie ta jesień spycha w stronę nicnierobienia. Wiecie, co masz zrobić dziś, zrób pojutrze, będziesz miał dwa dni wolnego… i tak sobie upływają chwile, minuty, godziny i dni odkąd wróciliśmy z przecudnego wypadu do naszych południowych sąsiadów. Ale, by się usprawiedliwić… ten czas wcale nie jest taki stracony, jak chciałby to nakreślić stary Marcel. Co prawda wszystko mogłoby się podobnież obracać wokół smaku kawałka pyszne-go… sera, może niekoniecznie maczanego w herbacie, za to popijanego wybornym winem, ale… oszczędźmy sobie zbieżności, bo kto dziś ma czas na tracenie tylu chwil przed komputerem?…
-
Utopia… czyli chłód nordyckich lasów
Przedweekendowo, po krótkim tête-à-tête z Chopinem… wracamy do elektroniki i jazzu zarazem, och, ofkors z odrobiną klasyki. Ale… po kolei. Zatem choć wieść niesie, że zaczynali jako grupa dubowa, to teraz ich muzyka balansuje właśnie pomiędzy jazzem, ambientem i klasyką. Wystarczy się wsłuchać: smutny (ale wcale nie zdołowany) fortepian, sekcja oszczędna, niczym poranny przejazd do pracy rowerem i te melodie… wybornie oddające klimat lasów Skandynawii. Oto duński duet Bremer / McCoy, czyli Jonathan Bremer ( akustyczny bas) i Morten McCoy (klawisze i efekty). Mający za sobą już kilka płyt (ostatni pełnowymiarowy album to Utopia z 2019 roku, wrócimy zresztą za chwilę do niej). https://youtu.be/8qJFB1BTA4o Utopia to frapująca opowieść przesycona sielankowymi i…
-
Jego kantyleny brzmią…
„…inaczej niż u Mozarta (który prowadził kantylenę po sznureczku symetrycznych segmencików), inaczej niż u Schuberta (który porusza się zwrotkami), jedną linią nieprzerwaną. Słuchane, brzmią te kantyleny tak, jakby były, i to właśnie na gorąco, improwizowane. Są wykwintne, wybredne, nie eksploatują swych pięknostek, nie wystawiają ich natrętnymi powtórzeniami na pokaz, przelatują nad nimi jakby mimochodem, w pośpiechu. Nie są puste. Podążając za melodią mowy, polskiej mowy (wyjątek: impromptus, które sobie gaworzą po francusku), snują za każdym razem jakąś wyjątkową myśl, coś perswadują, tłumaczą, o coś się spierają, bywa, że tylko wspominają. Elegancji wtóruje tu rzeczowość, wykwint wspierany jest przez prawdę, choć z rzadka tylko oczywistą, raczej taką z lekka odlotową.” […]…
-
Night Lands…
O założonym przez dwóch braci Smartów zespole Sunda Arc w Klasycznej Niedzieli nie było dotąd wzmianki. Co w sumie nie dziwi, bo raz, że z muzyką klasyczną mają oni jakby niewiele wspólnego, a dwa… to „całkiem nowy” ansambl. No dobra… „jakby niewiele”… to zabawne sformułowanie. Bo choć doszukać się można w ich muzyce nawiązań do muzyki elektronicznej (a ta przecież w Klasycznej Niedzieli właśnie zagościła) i tanecznej (ejno, przy klasyce to kiedyś wyłącznie wszak tańczono), to już od pierwszego słuchania wręcz poraża niezwykła wręcz muzykalność sundarctowych utworów. A przecież ten serwis to właśnie taka ostoja wyrazistego, muzycznego piękna (przynajmniej staram się, by takim był). I dlatego Sunda Arc tu pasuje, gdy czerpiąc…
-
Symfonie przyszłości [cz. 1]
Morawskie Szlaki Winne a muzyka elektroniczna Nie ma przypadków! Otóż… jak przystało na moje trzy prywatne fascynacje: wino / rower / muzyka (kolejność wyliczanki przyjmijmy… dowolna, choć po prawdzie to wcale nie) historia będącej bohaterem tego wpisu muzyki obecnie nazywanej elektroniczną zaczyna się… tam, gdzie rowerowe Morawskie Szlaki Winne. Czyli w południowomorawskim mieście Znojmo. Tamże, na początku XVIII stulecia pastor znojmowskiego kościoła Václav Prokop Diviš zbudował urządzenie nazwane Denis D’or, czyli „Złoty Dionysis”. Opisywane jest ono jako „orkiestrion” ze względu na jego zdolność do naśladowania dźwięków instrumentów dętych i smyczkowych, i często uznaje się je za pierwszy elektroniczny instrument muzyczny. Diviš podobno ładował struny instrumentu tymczasowym ładunkiem elektrycznym, aby w…
-
Rufus w czasach zarazy…
Lekko złamiemy konwencję. Zamiast pochylenia się nad 2794 wersją interpretacji Koncertów Brandenburskich albo „cudownym, odświeżającym” brzmieniem 4 Pór Roku zaaranżowanych po raz któryś tam na flet i orkiestrę… zachęcam, by sięgnąć po muzykę, która stanowi swego rodzaju odbicie naszych czasów. Po „Unfollow the Rules” Rufusa Weinwrighta, ale koniecznie z zapisem sesji koncertowej z posiadłości Paramour (Paramour Session). Zatem… Sometimes I feel like my brain turns to leaves … siadasz sobie wieczorem, z kieliszkiem wina i smartfonem w ręce. Niby nie oglądasz wiadomości w tv, ale… Twoje oczy przebiegają po ekranie urządzenia, rejestrując krzykliwe 2-3 zdania przynoszone przez serwisy otaczającego Cię świata. Toteż niezależnie, czy to będzie poczytna gazeta, mniej lub bardziej…
-
Zacznij od Bacha…
Niby wszystko jasne. Muzyka klasyczna bez tego Kompozytora nie istnieje (a cytat, że „Bach jest Bachem, tak jak Bóg jest Bogiem” tylko nam tę legendę umacniają. Czas więc w Klasycznej Niedzieli na recenzję albumu z muzyką Jana Sebastiana. Nie, wcale nie najlepszą i najwspanialszą. Ale i tak jedną z tych, obok których przejść obojętnie nie sposób. Zapraszam do działu recenzje…