O tak, zrobiliśmy to! Pojechaliśmy 1000 km na koncert ulubionych artystów, nie mając biletów i z perspektywą, że zostały już one całkowicie wyprzedane.
Belgowie (nie uprzedzając faktów) spotkani tuż przed amfiteatrem stwierdzili, że jesteśmy szaleni.
Jako się rzekło… pojechaliśmy na wyprzedany koncert, licząc, że jakoś to będzie. A że 1000 km? Cóż… kiedyś zacytowałbym Rogera Watersa, ale teraz już nie. Nie po jego odpale nt. wojny w Ukrainie.
Wracając… w niedzielny wieczór, jak większość publiczności przyjechaliśmy na koncert rowerami. Ale że nie byliśmy miejscowi… to trafiliśmy pod nie tą bramę, co trzeba. A tam… uff… ten, dla którego tak właśnie zaszaleliśmy, czyli… Neco Novellas wyszedł nagle w naszym kierunku (przypadkiem, no ale… ma się to szczęście, co?). Kilka minut rozmowy, uścisków, wspólne foty… i pojechaliśmy pod właściwą kasę szukać swojego szczęścia (po raz drugi tego dnia). I tadam!
Podeszła do nas trójka Belgów, chcących sprzedać jeden bilet (okej bierzemy, ale „smutna minka mode on”: nas jest przecież dwoje). Na co jeden z Belgów: „no w sumie to ja mogę dokupić wejściówkę dla osoby towarzyszącej… i wejdziemy razem”. Serio? Serio! I kupił. I weszliśmy. I było przepięknie. Dobra, zagrajmy… na początek wspaniały (brakuje 2 minut przepięknej wokalizy Neco Novellas na wstępie, bo się zgapiłem) Trade it for the night.
Świetna atmosfera, to pierwsze, co przychodzi mi do głowy na myśl o tym, co było naszym udziałem. Amfiteatr wypełniony po brzegi (no się nie dziwię, że zabrakło biletów), doskonała akustyka, oszczędne światła… wszak nie dla efektów tu przyszliśmy. Supportująca Renata Louis wypadła bardzo przekonująco, a gdy w trakcie występu Heavn pojawiła się gościnnie na scenie – zebrała zasłużone brawa.
A Heavn? No cóż… niebiańsko. Blisko dwie godziny koncertu, praktycznie same hity, absolutnie porywające wejścia Neco Novellasa… słowem WOW!! Zresztą posłuchajcie… bo warto.